Refleksje

Łódź nie ma biznesowego sznytu?

14 lutego 2020

Aby zwrócić uwagę na moją być może swoistą odrębność myślenia, ten felieton zacznę od… Onegdaj byłem z przyjaciółmi w jednym z licznych w Łodzi pubów. Okazją był przyjazd przyjaciół z Krakowa. Po pytaniach typowym dla środowiska osób dojrzałych: co słychać? Jak się masz? Przeszliśmy do tradycyjnego w tym gronie obgadywania władzy miasta i niesłabnącej JEJ krytyki. Rewitalizacja bez składu i ładu, bezterminowe remonty ulic, generalnie prawie wszystko do dupy. Na tym zakończyłbym opis naszych rozmów niedługich zresztą gdyż chociaż był to piątek pierwszy dzień weekendu to przed 23,00 nakazano nam opuścić lokal. Bo.. bo go zamykano. Personel też ludzie, wyjaśnił szef gastronomicznego przybytku i trudno temu zaprzeczyć. Mnie doskwierały dodatkowo słowa znanego łódzkiego dziennikarza „Łódź nie ma sznytu biznesowego”. Jak się okazało powtórzył on opinię łódzkiego przedsiębiorcy pisanego przez duże P. Ówże znany praktycznie na całym świecie biznesmen uzasadniając lokacje wielkich kapitałów w innym mieście niż Łódź, ponoć rzekł: Łódź nie ma biznesowego sznytu! Diagnoza ta zapadła mi w pamięci i trapi mnie do dzisiaj, chociaż upłynęło już kilka tygodni od wspomnianego na wstępie spotkania. Słyszę i czytam o dynamicznym rozwoju Łodzi, a tu jakiś – przepraszam, nie jakiś, bo wielce znaczący, przedsiębiorczy, ogólnie szanowany inwestor – jednym krótkim zdaniem podważa słuszność organizacji wielkich przedsięwzięć w drogim dla mnie mieście o wspaniałym położeniu geograficznym, doskonale skomunikowanego z pozostałymi regionami Polski. Mieście licznych uczelni z tysiącami uzdolnionych absolwentów. Mieście z ambicjami bycia w czołówce najlepiej rozwijających się aglomeracji krajowych i nie tylko. Przesiąknięty Bałutami, na które ze śródmieścia siłą wyrzucił moich rodziców Urząd Bezpieczeństwa – taki polski NKWD, sznyt kojarzyłem z samookaleczeniem czyli z cięciem, a po zagojeniu z blizną. Paralela do okaleczania miasta przez jego władze wydawała mi się bardzo przesadna i tendencyjna, w sukurs przyszły mi słowa Napoleona Bonaparte: Tylko ten nie popełnia błędów, kto nic nie robi. Co nieco uspokojony zadzwoniłem do przyjaciół z Krakowa pogadaliśmy o tym i owym i już na koniec rozmowy usłyszałem, żeby nie ten piekielny smog krakowski to życie tutaj jest o wiele lepsze i ciekawsze niż w Łodzi – słowa te padły z ust krakowskiej bizneswomen – od pięciu lat, przedtem z krwi i kości łodzianki. Morał jakby żywcem wyjęty z typowego dla Śląska porzekadła: Powietrze to u nas może i nie najlepsze, ale za to klimat doskonały Moje dywagowanie o tak zwanym sznycie zaczęła wydawać mi się irracjonalne. Napęd bez silnika, bez przekładni i kół zębatych, zakłopotany wyszedłem na taras. Ciepłe popołudnie zieleń ogrodu zachęcały do zapalenia cygara i wypicia szklaneczki whisky. Już w ratanowym fotelu zupełnie jak nieznośny Jasio z tekstu Wojciecha Młynarskiego – „Układanka”, któremu za nic w świecie puzzle nie chciały ułożyć się w bajeczną kwintesencje dobrobytu – zacząłem główkować, jak jest rzeczywiście z moim miastem i jego biznesowym sznytem. Pełen dobrych myśli zacząłem porządkować swoją wiedzę dotyczącą sznytu. No cóż stwierdziłem, sznyt to także kategoria społeczna, w szczególności to sposób bycia. W tym wypadku charakterystyczny dla środowiska ludzi interesów, przedsiębiorców, bankierów, top managementu i ich otoczenia. To cały zespół powszechnie znanych poczynań na ich rzecz, a jednocześnie wyodrębnionych, niedostępnych dla przeciętnych. Sektor handlu, usług i rozrywki nakierowany na osobników wymienianych w rankingach ludzi najbogatszych i na tych, którzy mają szanse stania się nimi. Wielkie nazwiska i celebryci. To świat nadziei i fetyszu. Świat zorganizowanego chaosu, galimatiasu i harmidru. Agitacja i rejwach. Zarabianie i parcie. Dominacja i gmeranie. Wszystko z jednym mianownikiem tworzenie. Artykułowanie powszechnie znanego „prawidła”: Pieniądz robi pieniądz. I chociaż wiemy, że nie do końca jest to prawda, że aby tak się stało potrzebna jest ludzka pomysłowość, to i tak w świat biegnie: biznes jest biznes. Tak sobie dywagując spojrzałem przez otwarte okna na włączony telewizor, w studio lokalnej telewizji /nazwy tv nie wymienię ponieważ nie chcę by w jakikolwiek sposób kojarzono mnie z jej koncepcją programową/ u dołu ekranu na pasku odczytałem: „Czy Łódź jest atrakcyjnym miejscem do życia i pracy”. Poniżej sondażowego pytania odczytałem odpowiedzi: na zielonym tle 25%, a na czerwonym 75%. Pusta szklaneczka przekonywała: pozbieraj się, to naprawdę trudno udźwignąć, więc nie wymądrzaj się – podobno historia lubi się powtarzać , wróci czas dla Łodzi. Prawdziwy sznyt Łodzi to Ziemia Obiecana. MZ PS Wydawało mi się, że na tym można zakończyć moje rozmyślanie, ale to nieprawda, jeszcze przed snem zadzwonił telefon, mój przyjaciel informował mnie, że wywalają dyrektora teatru gdyż w światowej klasy widowisku zamiast lokalnych artystów obsadził artystów znakomitych lecz z innych teatrów ze znacznie wyższą gażą. Nie wierzę – w to co mówisz. Twoje sensacje mogą tylko zaszkodzić porządnym nic niewinnym ludziom – perorowałem. Egalitaryzm napędem twórczym artystów – zaśmiał się. Nigdy w to nie uwierzę.

Kocham Łódź – jej to nie dotyczy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *