Powieści

Fascynacje

16 lutego 2019

Od autora

Jednym z moich niezrealizowanych pragnień, było napisanie powieści. Nie książki, bo takich popełniłem kilka. Był to szczególny rodzaj podręczników, pisane na zamówienie i adresowane do konkretnego odbiorcy. Były to także referaty wydawane w formie broszur, jako materiały przygotowane na tematycznie przygotowane konferencje. Ale to nie dawało mi żadnej lub prawie żadnej satysfakcji. Nie o takie pisanie mi chodziło.
W latach osiemdziesiątych rozpocząłem swą, jak dla mnie wielką przygodę z poezją. Właściwie powinienem powiedzieć – z pisaniem wierszy. Nie było chyba tragicznie, skoro udało mi się opublikować dwa tomiki wierszy. Zeszyt poetycki „Z Jawy” wydany przez Łódzki Klub Nauczyciela oraz tomik wierszy zatytułowany „Bez adresu”, który wydałem własnym sumptem na początku dwudziestego pierwszego wieku.
Celowo napisałem „własnym sumptem” ponieważ uwielbiam słowa i zwroty określane przez współczesnych jako przestarzałe. Z nieukrywaną radością patrzę na zdumione oblicza moich rozmówców, kiedy przy pożegnaniu mówię im „do rychłe-go zobaczenia”. Jest to mój pewien rodzaj protestu przeciwko nowotworom językowym, w rodzaju: „siema”, „nara”, „impra”, „ściema” i innymi podobnymi potworkami. Dlatego, drogi czytelniku, jeżeli przeczytasz tę powieść, to spotkasz w niej słowa, które autorzy słowników uważają za przestarzałe.
Inspiracją do napisania tej książki była przeczytana przeze mnie powieść, której tytułu nie pamiętam, tak jak nie pamiętam jej autora, nie pamiętam miejsca akcji, ani imion i bohaterów. Pamiętam tylko, że była o miłości i fascynacji utożsamionej z miłością. Stary malarz odludek i piękna przepojona sztuką nastolatka. Historia równie piękna jak dramat Romea i Julii.
Mój bohater miał się nazywać Mistral jak zimny, pory-wisty wiatr wiejący na południu Francji. Niestety amerykańska pisarka Judith Kranzt wpadła na ten sam pomysł wcześniej ode mnie. Stworzyła Juliena Mistrala, geniusza malarstwa połączonego namiętnością z trzema pokoleniami rudowłosych piękności. Musiałem zatem poszukać innego nazwiska, które będzie pasowa-ło do mojego bohatera. Nazwałem go Forastero. Forastero to po hiszpańsku przybysz. A więc Forastero przybył mi z pomocą, a jednocześnie pozostał tajemniczy.
Z nazwiskiem głównego bohatera powieści Tomasza Rudo-Wolskiego nie miałem żadnych kłopotów. Fikcyjne nazwisko, fikcyjna postać osadzona w fikcyjnych realiach. Zawód i miejsce pracy wybrałem mu nie przypadkowo. Muzyka jest dla mnie tajemniczą dziedziną sztuki. Działałem według zasady:
im człowiek mniej wie, tym ma wolniejszy wybór. Po-czułem się wolny. Moja książka jest literacką fikcją i choć zawiera pewne spostrzeżenia na temat Łodzi, nie ma ambicji opinio-twórczych. Zaburzona chronologia zdarzeń również jest zabiegiem celowym. To nie jest romans. Ale czy to jest powieść o miłości?
M.Z.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *