Zainspirował mnie temat konkursu ogłoszonego przez jedną z gazet ogólnopolskich, a właściwie jej tygodniowego dodatku „Najważniejszy człowiek w moim życiu”. Hołdujemy bowiem często dziedziczonym od pokoleń stereotypowym przeświadczeniom, które zazwyczaj stają się dogmatem. Typowy dla takiego kierunku myślenia jest tradycyjnie autorytet rodziców oraz ich znaczenie w naszym życiu. I tak na przykład przekonanie, że „matka jest tylko jedna”, przyjmuje niekiedy karykaturalną postać. Z kolei pod wpływem rodziców do roli niekwestionowanych autorytetów urastają nauczyciele, a potem pracodawcy, i tak oto społeczeństwo nakłada nam uprząż, bez której nie umiemy się samodzielnie poruszać. Nie interesowało mnie więc potoczne ujęcie tematu, co oznacza w moim rozumieniu akceptację standardowego sposobu myślenia i uznanie za najważniejszą osobę w moim życiu matki, ojca, nauczyciela, żony, dzieci, szefa, przyjaciela czy też kogoś innego z trwałym śladem w naszej pamięci.
Przyznaję, że kwestię ustalenia najważniejszej osoby w moim życiu postanowiłem rozpatrywać w wielu aspektach, przede wszystkim przyjąłem pewien rodzaj metodyki dochodzenia do prawdy. Podzieliłem moje życie na etapy jego rozwoju, oceniłem występujące w nich uwarunkowania, następnie określiłem cele, jakie mogły pojawić się w poszczególnych okresach, by na koniec przeprowadzić ich personifikację, próbując tym samym wyznaczyć im miejsce w rankingu ważności. Jednak wędrówka tą konwencjonalną ścieżką to fragmentaryczne rozpatrywanie zdarzeń, nadawanie im znaczenia bez jasno określonych mierników ich wagi. Te chociażby względy wymuszają nieobiektywne oceny, niekiedy kreują ofiarność – zamienną emocją w heroizm. Nie twierdzę, że to coś złego, coś niegodnego wspomnień, zapamiętania na zawsze. Sądzę, że to wartość bardzo indywidualna, z dużą, jeżeli nie przeważającą dozą uczucia. Nie można wykluczyć, że są to oceny fałszywe lub przeinaczone. Skłonność do wystawiania zbyt wysokich ocen osobom lubianym lub podziwianym jest powszechnie znana i zbyt często jej ulegamy. Fascynacja zastępuje rozsądek i dążenie do prawdy.
Wróćmy jednak do istoty tej elukubracji – najważniejszego człowieka w moim życiu. Jak czytelnik tego tekstu mógł się już zorientować, trudno byłoby mi jednoznacznie wskazać taką osobę. Wybór mógłby być ryzykowny i na pewno przejaskrawiony. Wydawałoby się, że zabrnąłem w ślepy zaułek – nic bardziej mylnego. Osób ważnych i bardzo ważnych było i jest w moim życiu co najmniej kilkanaście. To moja rodzina, najbliżsi przyjaciele, mój zawodowy mentor, dzięki któremu zrozumiałem więcej niż moje otoczenie. To niekiedy przypadkowi ludzie, którzy przekazali mi swoją mądrość. Kto więc był najważniejszy w moim życiu? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba dokonać pewnej wolty, wtedy odpowiedź rysuje się sama. Z punktu widzenia fizjologii człowieka najważniejszy dla niego będzie on sam. A zatem najważniejsi w naszym życiu jesteśmy my sami. Tak więc moja odpowiedź brzmi: ja sam. Tych, którzy oskarżą mnie o egoizm, sobkostwo, megalomanię, chcę uspokoić – najbliżej mi do gaskonady, i to w rozumieniu hardości.
Twierdząc, że ja jestem najważniejszy w moim życiu, nie popełniam większego błędu, bo to moje życie i ode mnie zależało i zależy, jakie ono będzie. Oczywiście wpływ na nie miało wielu ludzi, rodzina, nauczyciele i inni, ale to ja wybierałem jego ścieżki, to ja ustalałem kryteria i zasady, którymi kierowałem się i kieruję do dziś. To ja podpowiadałem zasady postępowania (nigdy nie nakazywałem) mojej rodzinie. To ja odpowiadałem za jej rozwój i byt. Do mnie należało podejmowanie decyzji i kreowanie postaw i zachowań godnych człowieka. Nie twierdzę, że wszystko, co czyniłem, było doskonałe, bo przecież być nie mogło. Nie jestem geniuszem ani wzorem doskonałości. Tak jak większość starałem się i staram być człowiekiem.
Prawdziwe qui pro quo – nieporozumienie, ktoś powie. To stwierdzenie uważam za prawdziwe. Przekłamanie kryje się w mało precyzyjnie sformułowanym tytule. Można bowiem ‒ być może złośliwie ‒ iść tropem, którym poszedłem w tej rozprawce, i przyjąć za dobrą monetę biologiczny wymiar życia człowieka z dalszymi tego konsekwencjami. Można swój wpływ na życie innych uzależnić od własnego życia i reguł, którymi się kierujemy. Można znacznie więcej…
Na koniec pokuszę się o morał: ten, kto wyznacza zadanie innym, powinien dokładnie je precyzować, i to bez względu na jego rodzaj oraz stopień trudności.
Oczywista oczywistość…