Kilka wierszy napisanych podczas mojego pobytu na Teneryfie w 2021 roku.
- Ocean Atlantycki
- Wyspiarskie myśli – Zbliża się wieczór (zebrane wieczorem)
- Kolejne wyspiarskie myśli schyłkowe (zebrane wieczorem)
- Wyspiarskie myśli – potargane (zebrane wieczorem)
- Wyspiarskie myśli – pogmatwane (zebrane wieczorem)
- Wyspiarskie myśli – Cóż to jest truizm? (zebrane wieczorem)
- Wyspiarskie teksty – niesione wiatrem (zebrane wieczorem)
- Wyspiarskie fantazje (zebrane wieczorem)
- Wyspiarskie zamyślenia (zebrane wieczorem)
- Tęsknoty, małe tęsknoty
- Wyspiarskie myśli Mieczysława Zynera – w oparach absurdu – Ambaras
- Wakacyjne koloryzowanie – Mietka Zynera w oparach absurdu – Bieg Życia
- Atlantyckie impresje
Ocean Atlantycki
Tak bym chciał zatęsknić
a tu w środku pusto
jakby inne wnętrze
no cóż – ocean, słońce
potrafią zniszczyć
to co osobliwe
w człowieku.
Tak też myślę, kiedy
wpatrzony w jego fale
ciągle zmienne
nie ustaję w podziwie
wojujących z nimi
w dzień i w nocy
śmiałków.
Śmiałków
żądnych przygód
lub chleba
a one bawią się nimi
drwią lub pienią
niczym wściekłe
zwierzę.
Poszukuję natchnienia
„sławionego” piękna
niby z pomocą nadchodzi
to co zawisło wysoko
na niebie i twierdzi
że świat się kręci
wokół niego.
Dni podobne mijają
niczym kartki z kalendarza
śniadanie, kawa
potem plaża z czarnym piaskiem
co kłuje ostro w stopy
lampka wina dla pozoru
czasu wakacji starszego pana.
Wieczorem oczekuję zachodu słońca
by uwiecznić w kadrze
arcydzieło pt. zatapianie mocarza
lecz niebo przymyka powieki
muszę zaczekać do jutra
na przekór tej chwili
zadzieram głowę ku górze.
Wypatruję Wielkiej Niedźwiedzicy
z Wielkim Wozem
wielkiej konstelacji nieba
zagubiony wśród roju gwiazd
cieszy mnie jedna co do mnie mruga
lornetkę przykładam do oczu
zjawiskowa kometa – spaliny samolotu.
Wracam do pokoju
otwieram komputer
i niczym Atlantyk wylewam
gorzkie żale na szum wody
za oknem, na wędkarzy
głośnych od rana
i jeszcze sam nie wiem na co…
Taki ten mój ocean
w bezsennej nocy
bez pisania wierszy
lub Bóg wie czego
czas kończyć narzekanie
jutro, nie – już dzisiaj
pobudka i śniadanie.
Wyspiarskie myśli – Zbliża się wieczór (zebrane wieczorem)
Zbliża się wieczór, słońce na niebie
nie zamierza chować się za wyspę
świeci mocniej niż zwykle, ogrzewa
odważnych na samotnej łódce. Ocean
pyszni się milionami kropli wody
a ona pofałdowana jak plisy spódnicy
jeszcze w fastrydze, jeszcze niepewne
nie zaprasowane, jakby zabrakło żelazka.
Niby nic nowego, mówię półgłosem
by nikt nie usłyszał mych porównań –
one dziwaczne, przyznaję ze skruchą
bo cóż ma wspólnego krawiec z cieczy
bezlikiem. Lornetkę przystawiam do oczu
wypatruję nieograniczoność, otchłań
mieszam z ukrytą ławicą myśli, z zastępem
nieporadnych skojarzeń o głębi miriady.
Życie się toczy, stwierdzam nie na temat
już w fotelu, wodzę wzrokiem po wodzie
dzisiaj nadzwyczaj spokojnie, a jutro…
zależy od wiatru – skąd zawieje i jego mocy
to zbyt trywialne – na okoliczność przyrody –
błądzę między życiem a wierszem. Obłoki
na niebie jakby gniewnie gęstnieją, czas
kończyć, z innego tarasu kłania się człowiek.
Kolejne wyspiarskie myśli schyłkowe (zebrane wieczorem)
O zmierzchu siadam w fotelu
z tarasu obserwuje –
ceremonię topienie słońca.
W bezkresie wody i zbiorze
czerwieni żarzy się pełnią purpury
niejako obiecując zwycięstwo jutra.
Ja wpatruję się w to, co przede mną –
Reflektory rybackich kutrów
pogłębiają afrykańską ciemnie
niebo usiane gwiazdami
nie rozświetla czerni nocy
wszystko jakieś niemrawe
jakby na chwilę zagubione…
w nierealnym świecie Neptuna.
Monotonny szum fal oceanu
zlewa się z leniwą ciszą snu
nieruchome łodzie poławiaczy
rodzą niepokój oczekiwania
a one ustawione w szpalerze
pomiędzy dwiema wyspami
zaznaczają swą wyjątkowość.
Lekko znużony wpatruję się
w ospałą przestrzeń, jak w obraz
malowany pędzlem marynisty
zawieszony na ścianie wylewa
swe fale na ozdobne ramy.
Brzmi to fałszywie – wyciągam
wnioski – stabilność najważniejsza .
Z tym przekonaniem wrócę do kraju
zawsze to lepiej i bezpieczniej
bo po cóż mocować się z falą
której żywot trudno mierzyć czasem
po co wskrzeszać, iść na niepewne
kiedy nawet na oceanie jest cisza
i połów najczęściej bywa udany.
A może podjąć inną decyzję
nie czekać, aż ktoś zrobi to za mnie
zerwać ze sztampą, odzyskać utracone
pamiętać, że człowiek rodzi się wolnym
„Odę” Mickiewicza mieć w pamięci
i „…sięgać gdzie wzrok nie sięga”
To tak niewiele, a honor, honor wielki.
Wyspiarskie myśli – potargane (zebrane wieczorem)
Jak każdego wieczoru
siadam w fotelu
na tarasie i…
czekam zmierzchu
dziś nadchodzi ospale
jakby zapomniał
że to jego pora.
Na niebie obłoki droczą się
ze spienionym oceanem
La Gomerę pokryły chmury
do złudzenia przypominają
masyw McKinleya w Denali.
Góry Alaski i lądowanie na
lodowcu – to czas przeszły.
Pokonuję obszary wspomnień
z prędkością godną mandatu
Warkot helikoptera przerywa
przywołania przeszłości,
trwają poszukiwania: może łodzi
z nieszczęsnym samotnikiem
a być może przemytnika z…?
Wreszcie nadchodzi, pragnie podziwu
niczym paw rozciąga pyszny ogon
pełen cekinów i błyszczy korali
niebo się żarzy obfitością czerwieni
choć żółcień nie daje za wygraną
wzbogacony w wody szmaragdy
rozsiewa opary, wieńczy swą bajeczność.
Cud chwili, wracam do życia
ogarnia mnie niepokój nocy
stojącej u progu domu zawieszonego
nad przepaścią pełnej niemych kamieni
wyrzuconych furiacką lawą wulkanu
Powracać do kraju, myśl zaczyna trapić
niby tak, chociaż wizerunek – fanatyczny.
Wyspiarskie myśli – pogmatwane (zebrane wieczorem)
Dzisiejszy wieczór
inny od innych jakiś mglisty
jakby mgławica osiadła
na falach oceanu
i ciemnym piasku plaży
przypomina miejski smog
wrogą nieprzejrzystość.
Niezrażony siadam w fotelu
ze szklanką scotch whisky
i czekam, aż kłębowisko fal
ucichnie, a wizyta konstelacji
zakończy się powrotem do
gwiazdozbioru. Jej wizyta, to
kamienie porzucone na brzegu.
Księżyc na ciemnym niebie
przekornie świeci półgębkiem
spłoszone gwiazdy ukryte
w nastroszonych obłokach
chmurnie zerkają od czasu
do czasu. Ja dostrzegam
stoki szkockie pełne jęczmienia.
Jest dobrze, a nawet lepiej
cygaro w dłoni żarzy się lekko
jak słońce, chwilowe co prawda
ale lepsza szczęśliwa godzina
niż doba – martwa. To truizm –
napisany z przymrużeniem oka
niemniej życie dostarcza różnych wzruszeń,
Jak zawsze o tej porze
myślami jestem w mojej Łodzi
różnie by o niej pisać
można narzekać, nawet dworować
kochać należy jednak bezwarunkowo
a wszystkim, którzy wątpią w me słowa
przypominam Moskwę i Kozakiewicza.
Wyspiarskie myśli – Cóż to jest truizm? (zebrane wieczorem)
Cóż to jest truizm? Banał…?
Zastanawiam się pisząc
refleksje o zmierzchu.
Przypatruję się Atlantykowi
otoczonemu bezkresem nieba
i jego domownikom,
jak zawsze to obłoki
barwione słońcem
fryzowane wiatrem
to skradający się księżyc
i nieśmiałe gwiazdy
rosnące w siłę z każdą minutą
zapadającego zmierzchu.
To obraz malowany
pędzlem natury
inny każdego wieczoru.
Moje zdjęcia nie uchwycą
ułamka drgań fal i ziemi
sprawców tych igraszek
dla nich to błahostka
dla mnie kolejny wieczór
innych przeżyć.
Zastanawiam się nad tym
o czym piszę, na ile w tym
gołosłownej dominacji
spostrzeżeń, a na ile magii
zapisanej wierszem.
Słabość moja polega na tym
że nie potrafię odróżnić
bajronicznych zachwytów
od fenomenu złudzenia.
A może w tym, moja siła…
Wyspiarskie teksty – niesione wiatrem (zebrane wieczorem)
Kiedy zamierzam napisać nowy wiersz
lub kilka słów prozy…
najczęściej nie wiem o czym będę pisał
tak jest w Łodzi, moim na zawsze mieście.
Tu na wyspie – Teneryfie jest inaczej
będę pisał o zmierzchu i jego kolorycie
to znacznie trudniejsze, ileż słów bowiem
może wylać ocean nowych w treści
jak je usłyszeć w łoskocie gniewu fal
spienionych, targanych podmuchem wiatru.
Niekiedy bywa wichrem – dmie wtedy silnie
z mocą nawałnicy, strach – to krok do orkanu
zespolenia żywiołów burzy i huraganu
gdy szkwał ucichnie słońce wróci na niebo
nadejdzie bryza, wychłodzi rozgrzane powietrze
ja czekam by zapisać: oczekuję greckiego boga
z nadzieją, że dotrze… łagodny i strojny
w skrzydlate szaty i okrzyk się wyrwie… o Zefir.
Uspokojony, już nie zadaję sobie pytania:
Czy zdążę zapisać niuanse ukryte w falach
na przemian skotłowanych i leniwych?
Naciera bowiem zmierzch we wszystkich jego
jaskrawych kolorach, zaniepokojony kiedy
odrobię lekcję i opiszę jego dzisiejsze oblicze?
Tego wieczoru zasiadam ponownie na tarasie
i piszę: zapada zmrok, zmierzch opanował ciszę…
Wyspiarskie fantazje (zebrane wieczorem)
„Już do odwrotu głos trąbki wzywa
alarmując ze wszech stron…”
Skąd ta melodia w mojej głowie
bohaterski czas harcerski już za mną.
Czy to sprawka terminu powrotu
i przelot samolotem bez biletów –
no bo cóż, jeszcze ich nie mam.
A może to cygaństwo słońca nad wodą
chociaż pachnie efemerydą jego trwania
ono w pełnej krasie, przypomina ognisko
pośród dzikich kniei, a promienie wokół
niczym harcerze i harcerki w chórze
hymn śpiewają:
„Pieśń potężną, pieśń jak dzwon”
To imaginacja wywołana awanturą
słońca z wodą – zmierzch się spóźnia
ku uciesze wodniaków na żaglówkach
Z tarasu obserwuję tę fantazję natury
robię zdjęcia, one w południowym
blasku tła świadczą o braku zmroku.
Z lornetką przy oczach jak w Colosseum
obserwuję walkę gigantów, ona trwa.
I nagły ogrom blasku nieba, migotanie
jakby w alfabecie morsa, słońce powiada:
idę spać jutro całą swą światłością
dam ci popalić. To prawdziwa groźba.
Gaśnie też ognisko, pozostają słowa:
„Niech ci w duszy radośnie zaśpiewa
Że na zawsze łączą nas…”
Wyspiarskie zamyślenia (zebrane wieczorem)
Wieczór, pusta plaża
na niej kamienie gorące
to żar mijającego dnia
osiadł na nich trwale
niczym poranna rosa
na skałach Giewontu.
Wyczekuję zachodu słońca
ono żarzy się mocą promieni
jak światło jupitera w teatrze
sterowane dla efektu sceny.
Chociaż godzina już późna
rozświetla fale oceanu
jakby pozowało do zdjęcia.
Stoję urzeczony obrazem
niemy w podziwie – słyszę
zagaduję do mnie natura
spienione jęzory wody
wyrzucają nowe kamienie
ostrzegając: nie zadzieraj
stać mnie na więcej.
Zachwycony chwilą magii
nawet nie spostrzegłem
zmroku – dziedzica zmierzchu.
plażę zaanektowała ciemność
tylko skąpe światła ulicy
niczym dalekie latarnie morskie
znaki nawigacyjne dla
oceanicznej flotylli
wskazywały drogę do domu.
Już w domu z tarasu
obserwowałem obraz
niby ten sam, ale całkiem inny
brakuje dialogu choćby
z porzuconym kamieniem.
Przypomina mi to wiersz
Szymborskiej, „Rozmowa
z kamieniem” Nie pukam
do niego, nie idę jej śladem,
Ona niedoścignionym wzorem.
Ja czekam…
Tęsknoty, małe tęsknoty
Za oknem słońce i ocean
a u mnie gości niepokój
wyrosły kramem tytułów
zapomnianych bibelotów
jakby na przekór, na złość
współczesnej namiętności
-imitacji oryginałów
zalewu gadżetów – bajerów
-kłamstwa na zamówienie.
We mnie ferment myśli
koszyk – małych tęsknot
wiązanka słów – falsyfikat
widlastych łodyg i liści
zaduma i łaknienie
głód potrzeb
w chaosie z otępieniem –
ujętych migotaniem świateł
zapomnianych latarni.
Wspominam i zawracam
bez żalu porzucam ciszę
ona przed grozą burzy
wciska się, zakamienia
zakamarki umysłu…
Gniew…
niesie melancholię
przypomina ulotność chwili
niczym mentor głosi: czas mija…
Wyspiarskie myśli Mieczysława Zynera – w oparach absurdu – Ambaras
Kiedy, ot tak siedzę przy oknie
a ono wielkie – odgradza taras
dumam nad tym, co to ambaras?
Jego znaczenie bywa przewrotne
nie chodzi mi o sprawy osobiste
temat choć nieobcy, to też niebliski
kłopot w miksie: dylemat – turbacje
to rozważania głupie, ale są wakacje.
Niemniej Boy- Żeleński pisał
„Z tym największy jest ambaras,
żeby dwoje chciało naraz”.
Ktoś napisał sentencję – odpowiedź
„Największy sukces jest w tym
by obie zakochały się w sobie”
autorowi chodziło na pewno
o czas napięcia łuku Kupidyna.
Inną wersją może być interpretacja
dwuwiersza Boya-Żeleńskiego
w wypowiedzi prezesa Kaczyńskiego
w Piotrkowie Trybunalskim: „No teraz
nie dwoje, ale dwóch” – w 2012 roku
skierowanej do Zbigniewa Ziobro.
Proszę nie wyciągać mylnych wniosków
słowa te nie miały żadnego podtekstu.
Chyba muszę wyjść na taras, zmienić
kurs przypatrując się wodom oceanu
Nie o politykę tu bowiem chodzi
a o zwykłych, być może pospolitych ludzi.
Zniechęcony, już chciałem przestać pisać
na ten temat, lecz jak rafa wyrosło pytanie:
Czy piąte koło u wozu lub kula u nogi
stanowi wykładnię narosłego zamętu?
Reakcja nieco na opak, jestem przy oceanie
a on ogromny i nieobliczalny. Z tobą podobnie
bywa niekiedy, słyszę diabelską podpowiedź –
pisz dalej. Z kołem młyńskim przy szyi skrobię
„Miała baba koguta, koguta wsadziła go do buta…”
Niesłychane, prawda? Dziwię się na potęgę
temu o czym piszę, bo, że dwoje i zgryzota…
to nie wystarczy, by uniknąć poruty inaczej wtopa.
Zapatrzony w bezkresną dal, chcę zapomnieć
o myślach bez sensu. Jest pięknie, pora zmierzchu
przyglądam się słońcu, mówi mi dobranoc…
wielkie głazy, o które ocean rozbija fale – milczą
do jutra odpowiadam, także za nie. Tak wypada!
I ponownie wpadam naiwnie we własne sidła
pękła tama niezwykłych uczuć, brzemię epizodu
z nową siłą zawirowało jako wywód racji: „Z tym
największy jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz.
Wakacyjne koloryzowanie – Mietka Zynera w oparach absurdu – Bieg Życia
Irytował mnie grzywacz na fali oceanu
już tuż przy brzegu zawracał uparcie
na powrót w głąb napływu następnych.
Piasek, raczej drobiny kamieni różnej
wielkości, całkiem przeciwnie do mnie
głuche na jego wdzięki nie biadoliły
był im obojętny, konkurencja była duża
mnie przypominał koguta bez kurnika
No cóż, można mieć różne skojarzenia.
Idąc tym tropem zacząłem doszukiwać się
odniesień do sprawy wymyślonej chwilą.
Ciekawiło mnie czy chociażby jednostki
z inteligencji nie tak zwanej, a prawdziwej
stać na ciupkę fantazji w jawnym nonsensie.
Lustracją objąłem uważane za ważne zawody
lekarzy, prawników, filozofów, nawet księży
nie nakręcałem tej spirali dalej w obawie
poniesienia fiaska w moim eksperymencie.
Pierwsze wyniki były zaskakujące na tyle
że postanowiłem je spisać bez podania profesji
delikwenta objętego badaniem, Co ujawnili?
Walkę z żywiołem, czyli życie i jego trwanie
wędrówkę do nieba grzesznego człowieka i…
danie mu szansy na pokutę, a w domyśle niebo
Jeszcze inni dostrzegli niechęć do migracji
wiązali to z tekstem W. M. „Nie ma jak u mamy…”
I tacy dla których było jasne, to energia i jej ramy.
Spłoszony dosłownością zapytałem filozofa
co sądzi w temacie, o którym pisałem powyżej?
Odpowiedź w moim przekonaniu była prawdziwa
i jeżeli potrafię ją przekazać w kilku zdaniach
bez autoryzacji interlokutora niniejszego tekstu
brzmiała: – bez cudzysłowu – to węzłowa dysertacja
zagadnienie z teorii poznania i ontologii, i to co dalej
zdołałem zrozumieć, że to metafizyka i teoria bytu.
Uff… westchnąłem po wysłuchałem oracji uczonego…
Zatęskniłem za zmierzchem i zachodem słońca…
za Wyspą Teneryfa, za jej przyrodą pełną palm
i kaktusów z jej alejami i ścieżkami do spacerów
z kafejkami i barami serwującymi owoce morza…
Muszę szczerze wyznać, obudziłem się spocony
w fotelu na tarasie, wokół było ciemno…
Ocean i niebo jak zawsze w tym samym miejscu
szklaneczka z whisky przywróciła mi bieg życia.
Spojrzałem na wody oceanu, grzywacz ciągle pływał.
Atlantyckie impresje
Wczoraj o zmierzchu stała się
rzecz niewiarygodna
od La Gomery na północ
do Teneryfy las wyrósł
bór prawdziwy, a nad nim
purpura groźna, niskie drzewa
rosły szybciej im dalej od wyspy
coraz wyższe i wyższe
niewiarygodnie wysokie
zakryły góry – towarzyszki Teide.
Przecierałem oczy, pełen zdumienia
widziałem w Peru pływające wyspy
ale gąszcz lasu wyrosły z oceanu…
Księżyc niemy świadek tej chwili
puszczał oko niczym prestidigitator
na scenie, a ta była ogromna
jednakże zawiódł spec od oświetlenia
z każdą chwilą było ciemniej i ciemniej.
Resztki poświaty uniesione ponad ziemią i wodą
walczyły dzielnie okalając jasnym pasem
krąg podniebny, dając złudzenie blasku
enigmy półmroku w teatrze jednego widza.
Niestety jej lśnienie kurczyło się i gasło.
Panowała ciemność jak u fotografa przed laty.
Nim mnie pochłoną egipskie ciemności
rzeknę dla tej chwili warto usiąść i czekać
najlepiej z kieliszkiem wina w czerwieni.
Urzeczony widokiem zapomniałem o zdjęciach.
No cóż, ktoś może zauważyć krytycznie:
faceta poniosła fantazja, ta opowieść
to literacka fikcja, do tego nieskładna
las na powierzchni głębi oceanu zadrwi…
Być może ma rację, odpowiem, to wyobraźnia
wyrosła o zmroku na widnokręgu niczyim
i każdy może widzieć inaczej, jednak
twierdzę zjawisko wyrosło wprost z oceanu.